środa, 24 grudnia 2014

Rozdział 3 "Umrę piękna"

 Leżę nieruchomo na łóżku. Po moich policzkach spływają łzy strachu. Zawsze bałam się ciemności. Przerażała mnie, tak jak i  w tej chwili. Wtulam się w pościel i szerzej otwieram oczy próbując dostrzec jakieś kształty. Na próżno.
 Odkąd wybiegłam z jadalni nikt mnie nie niepokoi. Nikt nie przyszedł. Zresztą kto niby miał by tutaj przyjść? Charlie? Nie. Nie powstrzymał by się od zamordowania mnie, zanim jeszcze trafimy na arenę. Szczerze mówiąc, zaczynam się już powoli żegnać z życiem. Na wywiadzie z Cesarem zamierzam powiedzieć mojej mamie, że bardzo ją kocham i przepraszam. Przepraszam, że nic nie umiem, mimo, że kiedyś ćwiczyłam władanie bronią.
 Tak bardzo chcę w tej chwili zasnąć, ale nie mogę. Gdy tylko zamknę oczy, natychmiast przypominam sobie, że zewsząd otacza mnie ciemność, boję się nawet podbiec do drzwi i włączyć światło. Przygryzam wargę, by nie było słychać histerycznego szlochu. Zrezygnowana chowam głowę pod kołdrą i zaczynam nucić, byle jaką melodię, co mi przyjdzie do głowy. Nie wiem dlaczego, ale to mnie nieco uspokaja. I pomaga zasnąć.


Just close your eyes
Come morning light
You'll be alright
You and I'll be safe and sound


 Te słowa cały czas dźwięczą w mojej głowie. Nie mogę ich zapomnieć nawet, kiedy budzi mnie głośne walenie w drzwi.
-Daphne! Zaraz będziemy na miejscu!-Krzyk Glossa nieprzyjemnie drażni moje uszy.
 Jest dzień. Promienie słońca wlatują przez okno ogrzewając moje ciało. Cała mokra od potu skopuję pościel. Nade mną z rękami ułożonymi na biodrach stoi mój mentor. 
-Czemu do diabła wczoraj nie dokończyłaś jedzenia?! Nie dość, że jesteś chuda jak szpilka, to i tak nie chcesz jeść-upomina już spokojnym tonem.-Musisz nabrać masy.
 Patrzę na niego, zestresowana. Całkowicie zapominam o jedzeniu, o tym, że jestem głodna. Mam przecież ważniejsze sprawy na głowie. Jakby nie patrzeć, za parę dni umrę do diaska! Nie pożegnałam się z mamą i Charlie mi groził!
-Chcę ci tylko pomóc-mówi patrząc na mnie współczująco.
-Po co chcesz mi pomagać? Przecież i tak jestem na straconej pozycji-mamroczę rozgoryczona. Sama go zniechęcam do tego żeby mi pomagał!
-Jesteś na straconej pozycji, ponieważ sama sobie taką dajesz.
-Nieprawda! Ja wiem, że umrę! Charlie mnie zabije, on po to jedzie na te igrzyska!-wyję histerycznie, znowu becząc.
-Daphne przestań!-mentor delikatnie głaska mnie po głowie.-On tego właśnie chce, wykończyć się psychicznie. Sama się poddajesz, tym sposobem. Jest bardzo inteligentny, muszę przyznać.-Gloss wyciąga do mnie rękę. Chyba chce, bym mu podała moją. Ale po co?
-Naprawdę musisz coś zjeść, zanim trafisz do Centrum Odnowy-szepcze, patrząc na mnie łagodnie.-Zaufaj mi. Jestem mentorem. Pomogę ci.
 Moja ręka sama złącza się z jego i nawet nie wiem jak znajduję się w jadalni. Wczoraj stwierdziłam, że chcę żyć, ale nie mogę na siłę sprawić, żeby Charlie dał mi święty spokój, a reszta areny popełniła samobójstwo, żebym ja mogła ujść z życiem...
-Masz to zjeść.-Gloss stawia przede mną talerz pełen pyszności. Kolorowe, lukrowane ciastka, żelki, mięso, ziemniaki, surówka, sałatka i jakiś ciemny placek. Moje oczy pewnie przypominają koła od roweru, ale nic nie mówiąc, zabieram się do jedzenia. Przeżuwam wszystko niedokładnie, byle szybko. Mój wygłodzony żołądek nareszcie dostaje jedzenie, o które dopominał się już długi czas. Od razu czuję się jakoś...lepiej. Mam więcej siły, nie chce mi się spać.
 Do jadalni wchodzi Charlie. Przeciera dłońmi zaspane oczy i rzuca mi zaskoczone spojrzenie.
-Jesteś?-pyta, ale raczej nie oczekuje odpowiedzi. Bierze wielki kubek i podchodzi do automatu z czekoladą.
-Czy możemy porozmawiać o taktyce, jaką zamierzacie obrać?-Gloss patrzy to na mnie, to na Charlie'go. Brunet w odpowiedzi uśmiecha się pod nosem, klepiąc się po lekko zarośniętym policzku.
-Z taką piękną twarzą, na pewno nie przejdę niezauważony-stwierdza z przekonaniem. Gloss prycha.
-Taktyka, Charlie, taktyka-mruczy, mrużąc oczy na mojego współtrybuta. Wyglądają, jak kłócący się, nastoletni bracia.
 Nagle zastanawiam się, gdzie zniknęła Cashmere. Ostatnio widziałam ją wczoraj, kiedy wpadła do mojego pokoju i nazwała moją mamę "staruchą". Szczerze, nie żywię do niej urazy. Mama bardzo postarzała się przez tę niezidentyfikowaną chorobę. Poza tym; tata zawsze powtarzał, że trzeba wszystko wybaczać.
-A ty, Daphne?-moje rozmyślania przerywa Gloss, który zwraca się do mnie pytającym tonem.
-Tak?-Poprawiam się nerwowo na krześle, zaciskając pod stołem ręce w pięści.
-Masz jakiś plan w związku z areną?-Cała momentalnie się spinam. Przypominam sobie wszystkie słowa Charliego, kiedy mi groził. Oczy mnie pieką. Nie będę płakać, nie będę płakać...
 Spuszczam głowę, nie mając pojęcia do odpowiedzieć. Przecież Gloss dobrze wie, że Charlie chce mnie zabić.
-Ona pewnie zaszyje się w lesie ze strachu i zje trujące jagody albo zostanie zabita przy rogu, bo dopadnę ją wcześniej, albo...
-Daj jej spokój-Gloss przerywa monolog Charliego, a jego oczy ciskają w trybuta piorunami.
-Zakochałeś się, czy co!?-wrzeszczy Gold.-Przecież to istna ciamajda! Ona nic nie potrafi! A o wyglądzie już nie wspomnę!-Pociąga łyk z kubka wypełnionego gorącą czekoladą. Nie powiedział nic nowego, ale powieki i tak mocno mnie zapiekły. Pocieram szybko oczy i zastanawiam się jak Charlie umie z rozwścieczonego nastolatka, zmienić się w ciągu sekundy w oazę spokoju.
 Gloss całkowicie go ignoruje i podchodzi do okna, przez które wygląda na zewnątrz. Nagle w pociągu robi się ciemno. Mam wrażenie,że pochłonęła nas czarna dziura. Rozglądam się nerwowo, trzęsąc z przerażenia. Boję się przecież ciemności.
 Moja panika nie trwa jednak długo, bo chwilę później do pociągu znowu wlewa się światło. Słychać krzyki, brawa i wiwaty.
-Jesteśmy-oznajmia Tanner.-Machajcie, uśmiechajcie się, zwłaszcza ty, Daphne. Trochę zaangażowania, zrób to dla mnie.-Kiwam posłusznie głową, a Charlie przedrzeźnia Gloss'a, korzystając z tego,  że mentor stoi do niego tyłem.
 Tak naprawdę to liczę się z tym, że moje ciało odmówi mi posłuszeństwa i z entuzjastycznego machania i uśmiechania nie wyjdzie nic. Możliwe też, że rozbeczę się w centrum tego całego zamieszania.
 O ile dobrze pamiętam, czeka nas teraz pobyt w Centrum Odnowy. Zazwyczaj dzieci z pierwszego dystryktu czekała bardzo niewielka przemiana, ponieważ są zawsze zadbane i piękne. Cóż, jeżeli o mnie chodzi, to domyślam się, że wymienią mnie na kogoś innego, a tego nie chciałam. Swoją drogą,nie wiem po co to wszystko, skoro zaraz potem umrę...
 Pociąg staje. Ludzie dobijają się do nas, walą w drzwi pięściami. Ze strachem wymalowanym na twarzy spoglądam na Gloss'a, a ten tylko uśmiecha się zachęcająco. Rzucam okiem na drzwi. Nie wiem, czy mam podejść, je otworzyć, czy czekać, aż same się otworzą albo może ktoś...
 Charlie Gold ubiega moje plany, wciska jakiś przycisk, po czym wrota ukazują nam zebrany tłum, który na nasz widok dostaje kompletnego szału. Młode kapitolinki patrzą na mojego współtrybuta z podnieceniem i wyciągają ręce, by chociaż raz go dotknąć. Na mnie niemalże nikt nie zwraca uwagi. Parę osób krzyczy moje imię, to wszystko. Udaje mi się bez zbędnych kolizji przejść do pojazdu, eskortującego nas do Centrum Odnowy. Na miejscu czekam chwilę na Charliego. Jego wielbicielki nie chciały go wypuścić, mało brakowało, a do akcji wkroczyłby nasz mentor.
 Znikąd zjawia się także Cashmere. Ubrana w długą, wiśniową sukienkę, prezentuje się naprawdę fenomenalnie. Patrzę z grymasem na białą, brudną i znoszoną szmatkę, którą mam na sobie. Jest bardzo stara, chodzę w niej niemalże na każdą uroczystość. Gniotę moje odzienie w rękach, drąc jeszcze bardziej. Boję się spojrzeć na siedzącego obok Gold'a i sprowokować go do dokuczania mi. Mam nadzieję, że szybko dojedziemy na miejsce. 
 Tak też się dzieje. Niedużą chwilę później stoimy już pod wielkim budynkiem w którym mieści się Centrum Odnowy. Stresuję się, przygryzam wargę i z chęcią zabrałabym się za obgryzanie paznokci, gdyby nie kamery obecne na miejscu. Patrzę przed siebie z piekącymi niemiłosiernie oczami, zapewne od ciągłego płaczu. Charlie miał rację, powinnam przestać ciągle beczeć. 
 Ktoś we mnie wpada, ląduję na podłodze, ku radości fotoreporterów i kamerzystów, których uwaga momentalnie skupia się na mnie. Nowe zasoby łez wzbierają się w moich oczach, a mój współtrybut ryczy ze śmiechu. Inna osoba pomaga mi wstać.
-Ma kontuzję-słyszę z ust mojego wybawcy, jak się okazuje-Gloss'a, który mówi coś do jednego z mikrofonów podstawionych pod jego twarz. Bierze mnie na ręce i zanosi do znajdującego się przed nami budynku. 
 Gdy tylko przekraczamy wysoki próg, od razu w naszą stronę biegnie grupa kapitolińczyków. Wszyscy są ubrani bardzo pstrokato, dobrane przez nich kolory bardzo się ze sobą gryzą. 
-Daphne, to jest Mia, Noah, Samara, pomocnicy twojego głównego stylisty, którym jest...
-Santiago, we własnej osobie!-Nagle u naszego boku pojawia się jeszcze jeden, dziwnie wystrojony człowiek, zapewne z Kapitolu. Jego różowe włosy są krótko przystrzyżone, trupio blada skóra wymalowana różem na policzkach, bardzo chuda sylwetka odziana w fioletowy dywan, a na nogach buty, zakładam, że co najmniej dwa rozmiary za duże. Wyglądają śmiesznie w porównaniu do anorektycznej, drobnej reszty. 
-Santiago da Palestrina, madame, twój nowy stylista!-kapitolinczyk kłania się, po czym całuje moją rękę pozostawiając na niej ślad z różowego błyszczyka. Nie powinnam być zdziwiona, w końcu w moim dystrykcie chłopaki używają ochronnych błyszczyków, zwłaszcza w zimie, ale jednak jarzący odcień i truskawkowy zapach wprawiają mnie w nieme zdumienie. 
-Macie z niej zrobić łabędzia, ma błyszczeć, rozumiecie?-mruczy groźnie Gloss, spoglądając na ekipę przygotowawczą. Stawia mnie na ziemi i na odchodne dodaje:
-Upozorujcie jakiś uraz, najlepiej kostki. Zabandażujcie ją, czy coś... Jest dość wysoka, nie potrzebuje kolosalnych obcasów. I te okulary...Usuńcie je-mówi, po czym odchodzi, zostawiając  przerażoną mnie w towarzystwie wyglądających jak klauny ludzi...

 Mama zawsze powtarzała, żebym nie oceniała ludzi po wyglądzie. Twierdziła, że przez ten nawyk może mnie owinąć bardzo wiele, ciekawych znajomości. Jak zwykle miała rację, a przynajmniej co do niektórych. 
-Mia, wykąp ją jeszcze raz-sapie wykończony Santiago, ocierając niby spocone czoło w geście udręki. Przez cały czas, kiedy ekipa usuwała zbędne włosy z wszystkich zakamarków mojego ciała, podczas błotnych maseczek, śmierdzących kąpieli i paplaniu mnie w mnóstwie innych specyfików, cały czas powtarzał, że w ciągu całego swojego życia nie miał jeszcze tak trudnego do przygotowania trybuta. Korciło mnie, żeby napomknąć, że przecież i tak szybko umrę, ale nie chciałam robić mu przykrości. Tak się starał.  Nawet zniszczył moje okulary. Zamiast tego, wpakował mi do oczu jakieś szkiełka. Tak, szkła kontaktowe. Tak chyba je nazwał. O dziwo, widzę równie dobrze, co z okularami. 
 Wszyscy poruszają się w niesamowicie szybkim tempie, tak, że ani się nie oglądam, a stoję już gotowa przed wielkim, białym lustrem i zmęczonym spojrzeniem oceniam swoje odbicie. Czuję się jakoś dziwnie. Jak nie ja. 
 Moje zwykle nieokiełzane włosy, są ułożone i gładko spływają  po ramionach, gdzieniegdzie powpinane są sztuczne pasemka upstrzone w pióra. Biała, pierzasta, ale delikatna sukienka okala moje ciało, na nogach mam białe pantofelki. Mało tego. Do pleców jakimś cudem dopięli mi wielkie skrzydła. Czuję się jakbym fruwała po niebie. Jak anioł.
-Jak ci się podoba, mademoiselle?-pyta Mia, uśmiechając się przyjaźnie. Ma około dwadzieścia lat, żółte włosy, mleczną cerę, krwistoczerwone usta i jest ubrana w zielony kombinezon, podkreślający jej zgrabną sylwetkę. To właśnie z nią złapałam najlepszy kontakt.
-Ty się jeszcze pytasz! Phi! Mało mnie obchodzi, co ona o tym sądzi, włożyłem w to tyle pracy! Moje biedne, złote ręce chyba nigdy nie odpoczną od tego wysiłku!-lamentuje Santiago. Ja cały czas podziwiam postać zerkającą na mnie z lustra. Uśmiecham się. Chyba pierwszy raz od naprawdę dawna. W gruncie rzeczy cieszę się, że przez te kilka dni przed śmiercią będę tak wyglądać. Umrę piękna.
 Ekipa wypycha mnie z pokoju przygotowań i wraz z Santiago da Palestrina podążam windą na sam dół budynku, gdzie czekają już na nas  wystrojone adekwatnie do strojów rydwany. Dopiero teraz zwracam uwagę, jaka jestem obolała po tych wszystkich wymagających, upiększających zabiegach. Oczywiście zgodnie z radą Glossa, moją kostkę przyozdabia bandaż. Niby dla niepoznaki. Wątpię jednak, żeby to on był przyczyną mojego złego samopoczucia. 
 Idziemy przez salę w stronę czekających mentorów pierwszego dystryktu oraz Charlie'go. Kręci mi się w głowie i prawie upadam, Santiago coś krzyczy, ale nie docierają do mnie jego słowa. Widzę tylko rozmazaną, przerażoną twarz stylisty, kiedy spadam w czyjeś ramiona. Mroczki przed oczami powoli ustępują, pole widzenia wraca do normy. Nie chcę wstawać, dobrze mi w silnych, ciepłych ramionach mojego wybawcy. Spoglądam w górę i moje serce na chwilę zamiera. Blond włosy i zielone oczy. Atletycznie zbudowany chłopak z drugiego dystryktu. To on. O matko!


No i właściwa akcja rozpoczęta. Obiecałam sobie na świętach, że naprawdę dokończę tego bloga i zrobię to, chociażby nie wiem co! Nawet, jeśli  nauczyciele będą mnie tępili i nie będę miała na nic czasu. Dokończę i kropka. I podkręcę tempo.
Jeszcze raz PRZEPRASZAM! :(

6 komentarzy:



  1. To
    Jest
    Po
    Prostu
    ŚWIETNE
    !!!
    Dlaczego tak woooooooooooolno dodajesz rozdziały :/ Ja chcę więcej *-*
    To było cuuuuuuuuuudowne <3<3<3
    Santiago jest... ach, boski... okropny... cudowny... aaaach!!! Jeśli masz jakąś wizję sukienki, wstaaaw, chcę ją zobaaaczyć *-*
    Ok, kończę, nim przeholuję :D
    Czeeekam na nn <3

    Dużo weny i żelków życzę
    Żelcio

    Ps. Wesołych Świąt :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Będzie więcej, nie martw się. Zamierzam spiąć pośladki i w czasie świąt nadgonić parę rozdziałów, aby ukazywały się przynajmniej 3 w miesiącu. Oczywiście taka ilość mnie nie satysfakcjonuje. :/
      Bardzo się cieszę, że ci się podoba, mimo tych wszystkich błędów, które sadzę.
      Wizję sukienki jako taką mam, ale nie ma takiego zdjęcia, ani innego graficznego przykładu, który by oddał jej pierzastość.^^
      Dziękuję ślicznie za komentarz! Trzymaj się ciepło! <3

      Usuń
  2. Przybywam i płaczę nad kiecką.
    Serio, musiałam o tym napisać na początku, bo wyobraziłam ją sobie tak fenomenalnie, że aż mi się ryczeć chce. Świetne. Podobało mi się.
    Co mi się jeszcze podobało? Strach Daphne. Ten przed ciemnością. W końcu ktoś nie robi z bohaterki cuda i boga nieustraszonego. Brawa i aplauz, należy ci się. No i ciekawi mnie Gloss. Tak się o nią troszczy, i w ogóle. Moje oczy pragną więcej twojej twórczości. Daj mi ją.
    I grupa przygotowawcza Daphe mnie urzekła. Skąd ci się wziął pomysł na to, żeby używali francuskich zwrotów? Ge-nial-ne!
    Jak to ujęłaś w swoim poprzednim komentarzu, spinaj pośladki i pisz, bo ja chcę więcej.
    xoxo, Loks.
    ~lilybird-everdeen.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O MATKO! <3 Kocham cię, dziękuję, że tu jesteś! <3 Tyle pozytywów, że aż się zarumieniłam! :D Mi się właśnie wydaje, że o kiecce jest strasznie mało, ale znowu, jakbym walnęła więcej, to byście się zanudzili... Dobra, nie ważne. Dziękuję! <3 :D
      Nie robię z Daphne boga nieustraszonego, bo... w zasadzie nie wiem. :D Taka wizja bohaterki,a opowiadań o cudownych dziewczynach, które zawsze ukrywały jakąś niesamowitą zdolność, trafiają na Igrzyska i nagle dostają kopa jest od groma. Przynajmniej ja dużo takich czytałam, ale bardzo mi się podobały. :D
      Gloss to fajna historia. xD W ogóle Cashmere też jeszt szuper. Zawsze ją lubiłam. :D
      A z francuskimi zwrotami, to sama nie wiem. Santiago w mojej głowie powstał na wzór jakiegoś obcokrajowca-klauna, więc... :D Naprawdę nie wiem. :D^^
      Już spinam i piszę! Dziękuję za komentarz! <3 :*

      Usuń
  3. Awwww boskie nie wiem co napisać, bo moje poprzedniczki napisały wszystko <3 pozdrawiam i zapraszam do mnie http://the-madness-of-one-direction.blogspot.com/ i http://you-are-magic-zaynmalik.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  4. Ajrgeghowp *.*
    Tylko tak mogę to skomentować. Naprawdę świetnie. Pisz szybciutko, bo chcę więcej.
    Weny i czasu,
    ~Ann
    ann-beth-abernathy.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń

CZYTAMY=KOMENTUJEMY! Sama stosuję się do tej zasady, także mam nadzieję, że moi czytelnicy również się na nią zdecydują, bo jest pomocna w dalszym pisaniu! :3
Chciałabym po prostu wiedzieć, czy ktoś czyta moje wypociny, jak wam się podoba, jakie błędy popełniam. Żebym mogła się poprawić! <3