wtorek, 30 września 2014

Rozdział 2 "Ja chcę żyć!"


-Gra rozpoczęta, skarbie.

Brawa. Oklaski. Gwizdy i śmiechy. I nagle wszystko zlewa się ze sobą, zlepia w jeden szum. Brakuje mi powietrza. Nie mogę oddychać. Ktoś chwyta mnie za rękę, gwałtownie odwraca i ciągnie za sobą. Chyba wchodzimy do jakiegoś pomieszczenia, robi się chłodnawo. Nie rozpoznaję kształtów. Wszystko jest jedną, wielką, mokrą plamą. Czarne mrówki wchodzą mi do oczu. Wpadam w panikę. Szarpię się, piszczę z przerażenia. Nie mija sekunda, a oślepiona, bezsilna i obezwładniona dotykam ciałem zimnej posadzki. Mdleję.

 Przewracam się na drugi bok. Miękka pościel otula moje ciało. Uśmiecham się delikatnie na stan błogiego spokoju, który mnie ogarnia.
 Otwieram oczy. Nie widzę nic. Sięgam po okulary, które powinny leżeć na stoliku obok łóżka, ale natrafiam na pustą przestrzeń. Po omacku badam przestrzeń w okół mnie. To na pewno nie mój pokój. Czy ja w ogóle jestem we własnym domu?
-No proszę, księżniczka wstała.-Gwałtownie odwracam głowę do źródła dźwięku. Anielska twarz okalana ciemną czupryną i przyozdobiona zawadiackim uśmiechem urządza mi powitanie poduszką, która leci w moim kierunku. Charlie. Co on tu robi?
-Cashmere kazała mi cię pilnować.-Co? Jaka Cashmere?
 I nagle wszystkie wspomnienia atakują moją pulsującą bólem głowę. Dożynki. Ja. Śmierć. Charlie. To nie był sen. To wszystko dzieje się naprawdę.
-Nawet nie wiem po co. Nikomu nie było by szkoda takiego Brzydkiego Kaczątka jak ty-uśmiecha się jeszcze szerzej, zadowolony ze swojego dowcipu. Przygryzam wargę zdenerwowana i rozglądam się po pokoju mrużąc oczy w poszukiwaniu okularów. Nagle przypominam sobie, że przecież zleciały mi z nosa, kiedy Toran Fox zaciągała mnie na scenę. Jestem przecież trybutką - Daphne Royals.
-Tego szukasz?-Nieco przesuwam się w jego kierunku i mogę dostrzec w jego rozmazanych dłoniach moją zgubę. Ale skąd on je ma? Głośno przełykam ślinę.
-Jesteś beznadziejną fajtłapą. Miałaś szczęście, że Gloss je zabrał. I tak zginiesz pod rogiem. Czy będziesz ślepa,czy nie. A wiesz dlaczego? Bo to ja cię zabiję.
Po tych słowach rzuca we mnie szkiełkami i wychodzi z mojego pokoju. Moja klatka piersiowa coraz szybciej podnosi się i opada. Trzęsącymi się rękoma zakładam okulary na nos. Dlaczego on mnie tak nienawidzi? Czy ja mu kiedykolwiek zrobiłam coś złego?
 Chwilkę później, kiedy nadal znajduję się w pozycji przerażonego psa, zbitego z tropu rozlega się pukanie do drzwi i do pomieszczenia wchodzi moja mentorka-Cashmere. Jej widok zapiera dech w piersiach. Idealnie wyrzeźbione ciało podkreślone opinającą, granatową sukienką, rozpuszczone długie blond kręcone włosy opadające kaskadą na ramiona, owalna twarz, kości policzkowe podkreślone różem i wielkie niebieskie oczy upstrzone srebrnym brokatem. Jest naprawdę piękna.
-Przespałaś pożegnanie-odzywa się pretensjonalnym tonem stając na środku pokoju. O nie. Mama na pewno się zamartwia co się ze mną stało, że nie mogła się ze mną nawet pożegnać. Mało tego; kto teraz się nią zaopiekuje?! Przecież ona beze mnie nie podniesie się z łóżka.
-Czy mama...przyszła żeby się ze mną pożegnać?-Pytam, a mój głos niebezpiecznie drży.
-Była jakaś stara kobieta u schyłku życia na wózku i wpadła w istną histerię na wieść, że się nie pożegna. Zaczęła piszczeć, beczeć i wierzgać. Zabrała ją jakaś inna starucha. Na szczęście. Czuć było biedotą-blondynka wywraca oczami.-Nie ważne. Przyszłam ci powiedzieć, że kolacja gotowa-mówi lekceważącym tonem i z gracją wychodzi z pokoju.
 Wpatruję się w milczeniu na drzwi za którymi zniknęła. Ze zdenerwowania biorę do ust palca i zaczynam obgryzać skórki dookoła paznokcia. Moja matka została sama, bez opieki w domu. Nawet nie zdążyłam jej powiedzieć jak bardzo ją kocham. Charlie chce mnie zabić. Nie boję się. Ja jestem przerażona.
 Nie wiem ile czasu siedzę, patrząc na drzwi i obgryzając paznokcie, ale po jakimś czasie zasypiam. Znowu.

 Budzi mnie pukanie do drzwi. Podskakuję w miejscu i opatulam się kołdrą.
-Proszę?-Mój piskliwy głos przypomina krzyk cielaka, kiedy woła matkę.
 Poprawiam na nosie okulary, kiedy do pokoju wchodzi jakiś mężczyzna. Na oko ma jakieś dwadzieścia kilka lat i wydaje się dziwnie znajomy. Jest podobny do Cashmere... Mrużę oczy. Kto to jest?
 Nagle przystaje, cofa się i podnosi ręce w geście poddania. Usta rozciągają mu się w uśmiechu, a oczy wyrażają szczere rozbawienie.
-Nic ci nie zrobię, spokojnie.
-Słucham?-Pytam nie do końca rozumiejąc o co mu chodzi.
-Mrużysz oczy jakbyś miała mnie za seryjnego mordercę-śmieje się, potem nagle sztywnieje.-W sumie to masz rację-milczy.
 Rozpoznaję w nim Glossa Tannera i pojmuję aluzję. Pozabijał ponad połowę osób na arenie. Seryjny morderca. Nie pomyliłabym się. Gdybym faktycznie to miała na myśli.
-N-nie to chciałam powiedzieć-mówię zmieszana, zaraz potem dokonuję zmiany tematu:
-Dziękuję za okulary.
-Nie ma sprawy. W Kapitolu nie będą ci już potrzebne.-Marszczę brwi. Jak to nie będą mi już potrzebne? Gloss chyba nie rozumie, że bez okularów nie widzę. Prawie nic. Jeżeli na arenie będę ślepa...I tak jestem martwa. Charlie już tego dopilnuje.
 Głośno przełykam ślinę.
-Masz zamiar coś zjeść? Kolacja już dawno się skończyła.-Gloss podchodzi i siada obok mnie na łóżku. Czuję się przy nim taka mała,drobna i bezsilna.
-Nie jestem głodna.-Wypowiadając te słowa uświadamiam sobie jak bardzo mijają się z prawdą. Umieram z głodu. Burczenie w brzuchu przybiera na sile i mogę się założyć, że Tanner je słyszy. Nie jadłam dzisiaj kompletnie nic. Dom był wyczyszczony z jedzenia, kiedy szłyśmy na dożynki. Chwila...ale co zje mama?
 Zamyślona nie zdaję sobie sprawy, że Gloss podnosi mnie i zanosi do jadalni. Za oknami ciemno. W pociągu palą się światła, kiedy mężczyzna nakłada mi na talerz stos chleba, ciastek i owoców i sadza obok Charliego na kanapie.
 Ceasar Flickerman wygląda jak wielka włochata pomarańczowa kula. Ciekawa jestem czy futro, które ubrał jest prawdziwe...
 Spoglądam na zapełniony talerz, niepewnie biorę do ręki kromkę chleba i powoli przeżuwam. Mam wrażenie, że jeden gwałtowniejszy ruch, a cały posiłek wyparuje mi z talerza.
-Wystrój dystryktu pierwszego zapiera dech w piersiach!-krzyczy Flickerman. Spoglądam na ekran plazmy i dostrzegam wymachującą rękami Toran, która wyczytuje właśnie moje imię z kartki.
Automatycznie spinam się i mój oddech niebezpiecznie przyspiesza. Czuję takie dziwne kłucie w brzuchu.
 Śmiechy, gwizdy powracają ze zdwojoną siłą. Oni mnie nienawidzą. Wysłali mnie na śmierć. Nawet Kate, która przygotowywała się do tych dożynek od kilku lat i miała się zgłosić, tego nie zrobiła. To było przecież pewne! Nawet nie wiem kiedy z moich oczu wydostają się łzy.
-Czego beczysz?-Jęczy Charlie, kiedy podciągam nosem.
-Charlie!-ostrzega chłopaka Gloss.-Nie dokuczaj jej.
-Ja nic nie robię! To ona histeryzuje, bez przerwy beczy albo śpi. Zresztą nie ważne, przecież i tak nie ma szans.-Gold wzrusza ramionami i obdarza mnie tryumfującym uśmiechem.
-A skąd taka pewność?-pyta mentor.
-Ty chyba nie widziałeś jej w akcji-parska Charlie i zaśmiewając się kontynuuje oglądanie powtórki dożynek.
 Podczas tej krótkiej wymiany zdań podciągam cicho nosem, przeżuwając kromkę chleba. Ciekawe co on chce ze mną zrobić. Mam nadzieję, że nie poćwiartuje mnie na kawałki. To będzie bardzo bolało. Nie boję się śmierci. Nie bardziej niż bólu. To perspektywa tego, że śmierć na arenie boli, tak bardzo mnie przeraża.
 Oddycham ciężko i kieruję swój wzrok na telewizor.
 Dystrykt drugi. Atletycznie zbudowany chłopak. Wygląda jak żywy posąg Apolla. Jeżeli nie Charlie, to na pewno on mnie zabije. Może jeśli grzecznie poproszę to...to zrobi to jakoś...bezboleśnie.
Ale ta twarz...nie wygląda jak morderca. Raczej jak model z okładki popularnego magazynu. Może jak wygra to nim właśnie zostanie.
 Dziewczyna jest piękna. Długie, brązowe fale spływają po jej smukłych ramionach, sięgając pleców. Twarz jak u lalki barbie. Ukradkiem spogląda na swojego towarzysza, a kiedy biorą się za ręce i unoszą je do góry w geście jedności w jej oczach błyszczą iskierki radości.
Chciałabym być na jej miejscu. Jest idealna.
 Trzeci dystrykt nie wyróżnia się niczym szczególnym. Ot przerażona dwójka nastolatków, nieco podobnych do mnie. Za to,  kiedy na ekranie pojawia się trybutka  z czwórki, wydaję z siebie zduszone piśnięcie. Przez chwilę mam wrażenie, że zobaczyłam na ekranie Symphony Fairbanks. Allyse-bo to imię trybutki wygląda jak jej istna kopia. Ciemne włosy, oczy, miodowa karnacja, pełne usta i... Niemal wszystko przypomina Symphony. Dostaję takiego ataku paniki, że wypuszczam z ręki talerz, który ląduje na podłodze i biegnę do swojego pokoju. Chcę do mamy! Chcę by było jak dawniej; ja, mama i tata-kochająca się, szczęśliwa rodzina. Chcę by żył!
Ja CHCĘ żyć!

Wybaczcie za taką długą nieobecność. Uroczyście powracam i cóż...mam nadzieję, że ktoś tutaj jeszcze jest. :/
Zapraszam na wattpad!: http://www.wattpad.com/story/24410898-safe-and-sound


1 komentarz:

CZYTAMY=KOMENTUJEMY! Sama stosuję się do tej zasady, także mam nadzieję, że moi czytelnicy również się na nią zdecydują, bo jest pomocna w dalszym pisaniu! :3
Chciałabym po prostu wiedzieć, czy ktoś czyta moje wypociny, jak wam się podoba, jakie błędy popełniam. Żebym mogła się poprawić! <3