tag:blogger.com,1999:blog-77899278458440864132024-03-21T09:44:16.598-07:00Safe And SoundAnonymoushttp://www.blogger.com/profile/07272084202564457559noreply@blogger.comBlogger5125tag:blogger.com,1999:blog-7789927845844086413.post-31879558097942857062016-02-26T09:49:00.000-08:002016-02-26T09:49:53.218-08:00Rozdział 4 "Szaleństwo" <span style="font-size: x-large;">N</span>ie mam pojęcia, ile wiszę w ramionach chłopaka z drugiego dystryktu. On patrzy w moje oczy z zainteresowaniem oraz nutą rozbawienia. Rumienię się. Dawno nie czułam się tak wyjątkowo.<br />
-Juste Ciel*!<br />
Głowa Santiago pojawia się nagle w powietrzu, pomiędzy mną, a moim cudownym wybawcą.<br />
-Uwaga na skrzydła!-wrzeszczy i stawia mnie pionowo na ziemi.-Cała praca Santiago zaraz pójdzie na marne! Zero poszanowania-żali się.<br />
Kiedy mój stylista ciągnie mnie za ramię, korzystam z ostatniej chwili i zerkam nieśmiało na blondyna. Szepczę ciche "dziękuję", po czym odwracam się i podążam za różowowłosym Santiago Da Palestrina do reszty mojej ekipy.<br />
Kiedy mnie dostrzegają; Gloss uśmiecha się szeroko, Cashmere mruczy coś pod nosem, potakując, Toran kwiczy, klaskając w dłonie, a Charlie zerka spod przymrużonych powiek.<br />
-Co to ma być?-cmoka mój współtrybut, zakładając ręce pod boki. Ma na sobie białą koszulę, jasny, pierzasty garnitur z wielkim kołnierzem oraz białe spodnie w kantkę. Włosy postawiono mu ku górze, a na twarzy wykonano pstrokaty makijaż. Wizualnie-dopełnialiśmy się. Można było odnieść wrażenie, że będziemy współpracować. Publiczność jednakże nie wiedziała, że jedną z pierwszych czynności, które Charlie zamierza na arenie jest wyeliminowanie mojej osoby.<br />
Gloss wzdycha i pomaga mi wejść na rydwan.<br />
-Jesteście luksusową parą z jedynki-zaczyna Tanner.<br />
-Niezwykle pierzastą parą z jedynki-wcina mu się w zdanie Cashmere. Ona i Gloss mają na sobie standardowe, białe, błyszczące szaty. Prezentują się po królewsku. Cashmere byłaby piękna nawet, gdyby założyła worek na śmieci.<br />
Nasz mentor zamyka oczy, bierze głęboki oddech i przemawia pewnym głsem:<br />
-Musicie się wziąć za ręce.<br />
Co takiego? Spoglądam z przestrachem na stojącego obok mnie bruneta. Ostatni raz trzymałam go za rękę dwa lata temu. Z tym, że wtedy mi to odpowiadało...<br />
-Po jaką cholerę? Kapitolinki pomyślą sobie cokolwiek...-warczy Charlie,a w jego oczach tańczą iskierki oburzenia.<br />
-Podsłuchałem naradę mentorów z dwójki-przycisza głos, zerkając w stronę rydwanów z dystryktu drugiego.-Wiecie...<br />
W sali rozlega się głos, nakazujący zajęcie wyznaczonych miejsc. Zaraz rozsuną się wielkie wrota i mamy rozpocząć paradę. Zaczynam się trząść. W brzuchu wybuchają mi motyle. Czyżbym była podekscytowana? Powinnam być przerażona. Z każdą minutą coraz bliżej mi do śmierci.<br />
-Nie ważne, po prostu róbcie co mówię-mówi stanowczo Gloss, po czym ściska moją rękę, klepie Charliego po plecach i odchodzi.<br />
-Myślisz, że jak zrobisz się na ptaka to od razu będziesz piękna?<br />
Jego brew podjeżdża do góry w pytającym, kpiącym geście. Pozostawiam to bez komentarza, ale czuję ciepło na policzkach, co oznacza, że robię się czerwona. Prostuję plecy, gdy wyjeżdżamy po woli na zewnątrz.<br />
Tłumy ludzi piszczą, wrzeszczą, a na bilbordzie ukazuje się twarz pięknej blond włosej dziewczyny. Chwila...TO JA! Moje oczy otwierają się szeroko i nie mogę oderwać wzroku od własnej twarzy. Santiago ma talent, naprawdę.<br />
-Do diabła-słyszę syk obok mnie, a zaraz potem chwieję się, ponieważ coś ciągnie mnie gwałtownie na prawo. Wpadam w ramiona Charliego. On obejmuje mnie ramieniem w tali i odgarnia mi włosy z twarzy, po czym całuje moje czoło. Patrzy mi w oczy, a ja, w szoku, przyglądam mu się, jakby postradał zmysły. Cóż, chyba to zrobił.<br />
-Ogarnij się, sieroto-szepcze mi do ucha, a na jego twarz na chwilę znowu wpływa złośliwy uśmieszek. Acha. Czyli to jednak on.<br />
Rozglądam się dookoła. Publiczność chyba dostała spazmy. Wstają z krzeseł, na ekranach wciąż widniejemy ja i Charlie. Zaciskam dłonie w pięści. Szok. Przerażenie. Ekscytacja.<br />
W jedynce często odbywały się różne huczne uroczystości, na które mieszkańcy byli zmuszeni oczywiście uczęszczać. Kiedyś bale były dla mnie codziennością. Gdy tata umarł, po prostu się odzwyczaiłam. Musiałam, względy finansowe nie pozwalały nam na przyjemności.Trudno było całkowicie zmienić styl życia z dnia na dzień, ale dla mamy zrobiłabym wszystko. Dosłownie. A ona potrzebowała leków.<br />
Spanikowanym wzrokiem szukam spojrzenia mojego współtrybuta. Nie wiem, co mnie kusi,żeby to robić. Jakby mógł mi pomóc.<br />
O dziwo. To właśnie robi.<br />
-Po prostu się uśmiechnij-wywraca oczami, odwraca głowę i wolną ręką macha do tłumu. Robię to samo.<br />
Udaję radosną, chociaż od środka rozdziera mnie świadomość rychłej śmierci, z rąk osoby znajdującej się obok mnie. Osoby, której kiedyś ufałam, Którą może i nawet kochałam. O ile czternastolatki mogą kochać. Uważam, że nie, nawet jeśli,to wtedy jeszcze myliłam przyjaźń z miłością.<br />
Dojeżdżamy pod piękny, monstrualny budynek. Ośrodek Szkoleniowy. Pamiętam go z zeszłych Igrzysk. Prezydent podchodzi do mównicy, w czasie, gdy rydwany ustawiają się w półkolu, na przeciwko Ośrodka. Potem zaczyna swoje coroczne powitanie. Zastanawiam się jak tak drobny człowiek, może rządzić monstrualnym krajem, jakim jest Panem. Przygryzam wargę, nawet nie orientuję się z jaką siłą to robię, gdyż czuję w ustach metaliczny posmak. Krew.<br />
Czuję się jak we śnie. Nie pamiętam jakim cudem znachodzę się na pierwszym piętrze. Piętrze pierwszego dystryktu.<br />
-Zanim usiądziemy do kolacji i obejrzymy powtórkę z Igrzysk, proszę, zdejmijcie kostiumy. Nie chcemy ich pobrudzić.<br />
Oczywiście, gdy Toran wypowiada te słowa, mam ochotę wrzasnąć, że przecież umrzemy. To znaczy, ja umrę, Charlie będzie miał się świetnie, jak zawsze zresztą.<br />
-Daphne, twój pokój jest po prawej-odzywa się jeszcze raz Toran, kiedy stoję skołowana, nie wiedząc co ze sobą zrobić.<br />
Oświecona, walczę z białą sukienką w swoich czterech ścianach. Zamki w sukni są pochowane, jak najmniej widoczne, przez co ciężko mi się z nimi obsłużyć, aby ją ściągnąć. Jakoś mi się to udaje, chociaż możliwe, że przedarłam ją w dwóch miejscach...<br />
Cóż, Santiago nie będzie zbyt zadowolony.<br />
Jak na zamówienie, pojawia się w drzwiach.<br />
-Juste Ciel, co z suknią! Mademoiselle, trzeba było poczekać na Santiago!<br />
-Jakoś dałam sobie radę, chyba nic się nie stało. Przepraszam-mówię, patrząc na niego, skruszona. Chyba działa, bo ręką pokazuje mi, żebym udała się do jadalni, na kolację,a sam podąża za mną. Siadam przy wielkim, przepełnionym pysznościami stole, gdzie wszyscy czekali tylko na mnie.<br />
-Doskonale, możemy zaczynać-wzdycha Toran Fox. Charlie o dziwo nie komentuje tego w stylu "Po co w ogóle czekaliśmy na to coś", tylko po prostu nakłada sobie na talerz kilka smakołyków i kosztuje ich.<br />
Po kolacji oglądamy relację z parady trybutów. Ceasar Flickerman wspomina nas co chwilę, zachwycając się naszymi kostiumami. Porównuje mnie w swojej wypowiedzi do łabędzia. Podoba mi się to. Czuję przyjemne ciepło na sercu.<br />
Wieczór przebiega bez zakłóceń. Charlie nie rzuca w moją stronę wielu obelg. Jedyne co mnie martwi to mrok, który zapada za oknem i nadchodząca pora snu.<br />
Po kąpieli zostawiam zaświeconą lampkę. Tak kładę się spać, przerażona jutrzejszym spotkaniem z innymi trybutami.<br />
Zawsze, gdy oglądałam igrzyska widziałam, że im dłużej dzieciaki znajdowały się na arenie, tym bardziej się zmieniały. Ogarniało ich szaleństwo. Z jednej strony cieszę się,że Charlie zabije mnie zaraz na początku. Może jeszcze nie zwariuję i pozostanę sobą.<br />
Tam, gdzie trafię, będę modlić się za pięknego blondyna z dwójki. Żeby jego oczy nadal były takie piękne i niewinne.<br />
<br />
<br />Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/07272084202564457559noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-7789927845844086413.post-9655299456143546672014-12-24T06:19:00.000-08:002015-04-02T09:49:02.538-07:00Rozdział 3 "Umrę piękna"<span style="font-family: inherit; font-size: x-large;"> L</span><span style="font-family: inherit;">eżę nieruchomo na łóżku. Po moich policzkach spływają łzy strachu. Zawsze bałam się ciemności. Przerażała mnie, tak jak i w tej chwili. Wtulam się w pościel i szerzej otwieram oczy próbując dostrzec jakieś kształty. Na próżno.</span><br />
<span style="font-family: inherit;"> Odkąd wybiegłam z jadalni nikt mnie nie niepokoi. Nikt nie przyszedł. Zresztą kto niby miał by tutaj przyjść? Charlie? Nie. Nie powstrzymał by się od zamordowania mnie, zanim jeszcze trafimy na arenę. Szczerze mówiąc, zaczynam się już powoli żegnać z życiem. Na wywiadzie z Cesarem zamierzam powiedzieć mojej mamie, że bardzo ją kocham i przepraszam. Przepraszam, że nic nie umiem, mimo, że kiedyś ćwiczyłam władanie bronią.</span><br />
<span style="font-family: inherit;"> Tak bardzo chcę w tej chwili zasnąć, ale nie mogę. Gdy tylko zamknę oczy, natychmiast przypominam sobie, że zewsząd otacza mnie ciemność, boję się nawet podbiec do drzwi i włączyć światło. Przygryzam wargę, by nie było słychać histerycznego szlochu. Zrezygnowana chowam głowę pod kołdrą i zaczynam nucić, byle jaką melodię, co mi przyjdzie do głowy. Nie wiem dlaczego, ale to mnie nieco uspokaja. I pomaga zasnąć.</span><br />
<span style="font-family: inherit;"><br /></span>
<br />
<div style="text-align: center;">
<b><i><span style="font-family: inherit;">Just close your eyes</span></i></b></div>
<div style="text-align: center;">
<b><i><span style="font-family: inherit;">Come morning light</span></i></b></div>
<div style="text-align: center;">
<b><i><span style="font-family: inherit;">You'll be alright</span></i></b></div>
<div style="text-align: center;">
<b><i><span style="font-family: inherit;">You and I'll be safe and sound</span></i></b></div>
<span style="font-family: inherit;"><br /></span>
<br />
<div style="text-align: left;">
<span style="font-family: inherit;"> Te słowa cały czas dźwięczą w mojej głowie. Nie mogę ich zapomnieć nawet, kiedy budzi mnie głośne walenie w drzwi.</span></div>
<div style="text-align: left;">
<span style="font-family: inherit;">-Daphne! Zaraz będziemy na miejscu!-Krzyk Glossa nieprzyjemnie drażni moje uszy.</span></div>
<div style="text-align: left;">
<span style="font-family: inherit;"> Jest dzień. Promienie słońca wlatują przez okno ogrzewając moje ciało. Cała mokra od potu skopuję pościel. Nade mną z rękami ułożonymi na biodrach stoi mój mentor. </span></div>
<div style="text-align: left;">
<span style="font-family: inherit;">-Czemu do diabła wczoraj nie dokończyłaś jedzenia?! Nie dość, że jesteś chuda jak szpilka, to i tak nie chcesz jeść-upomina już spokojnym tonem.-Musisz nabrać masy.</span></div>
<div style="text-align: left;">
<span style="font-family: inherit;"> Patrzę na niego, zestresowana. Całkowicie zapominam o jedzeniu, o tym, że jestem głodna. Mam przecież ważniejsze sprawy na głowie. Jakby nie patrzeć, za parę dni umrę do diaska! Nie pożegnałam się z mamą i Charlie mi groził!</span></div>
<div style="text-align: left;">
<span style="font-family: inherit;">-Chcę ci tylko pomóc-mówi patrząc na mnie współczująco.</span></div>
<div style="text-align: left;">
<span style="font-family: inherit;">-Po co chcesz mi pomagać? Przecież i tak jestem na straconej pozycji-mamroczę rozgoryczona. Sama go zniechęcam do tego żeby mi pomagał!</span></div>
<div style="text-align: left;">
<span style="font-family: inherit;">-Jesteś na straconej pozycji, ponieważ sama sobie taką dajesz.</span></div>
<div style="text-align: left;">
<span style="font-family: inherit;">-Nieprawda! Ja wiem, że umrę! Charlie mnie zabije, on po to jedzie na te igrzyska!-wyję histerycznie, znowu becząc.</span></div>
<div style="text-align: left;">
<span style="font-family: inherit;">-Daphne przestań!-mentor delikatnie głaska mnie po głowie.-On tego właśnie chce, wykończyć się psychicznie. Sama się poddajesz, tym sposobem. Jest bardzo inteligentny, muszę przyznać.-Gloss wyciąga do mnie rękę. Chyba chce, bym mu podała moją. Ale po co?</span></div>
<div style="text-align: left;">
<span style="font-family: inherit;">-Naprawdę musisz coś zjeść, zanim trafisz do Centrum Odnowy-szepcze, patrząc na mnie łagodnie.-Zaufaj mi. Jestem mentorem. Pomogę ci.</span></div>
<div style="text-align: left;">
<span style="font-family: inherit;"> Moja ręka sama złącza się z jego i nawet nie wiem jak znajduję się w jadalni. Wczoraj stwierdziłam, że chcę żyć, ale nie mogę na siłę sprawić, żeby Charlie dał mi święty spokój, a reszta areny popełniła samobójstwo, żebym ja mogła ujść z życiem...</span><br />
<span style="font-family: inherit;">-Masz to zjeść.-Gloss stawia przede mną talerz pełen pyszności. Kolorowe, lukrowane ciastka, żelki, mięso, ziemniaki, surówka, sałatka i jakiś ciemny placek. Moje oczy pewnie przypominają koła od roweru, ale nic nie mówiąc, zabieram się do jedzenia. Przeżuwam wszystko niedokładnie, byle szybko. Mój wygłodzony żołądek nareszcie dostaje jedzenie, o które dopominał się już długi czas. Od razu czuję się jakoś...lepiej. Mam więcej siły, nie chce mi się spać.</span><br />
<span style="font-family: inherit;"> Do jadalni wchodzi Charlie. Przeciera dłońmi zaspane oczy i rzuca mi zaskoczone spojrzenie.</span><br />
<span style="font-family: inherit;">-Jesteś?-pyta, ale raczej nie oczekuje odpowiedzi. Bierze wielki kubek i podchodzi do automatu z czekoladą.</span><br />
<span style="font-family: inherit;">-Czy możemy porozmawiać o taktyce, jaką zamierzacie obrać?-Gloss patrzy to na mnie, to na Charlie'go. Brunet w odpowiedzi uśmiecha się pod nosem, klepiąc się po lekko zarośniętym policzku.</span><br />
<span style="font-family: inherit;">-Z taką piękną twarzą, na pewno nie przejdę niezauważony-stwierdza z przekonaniem. Gloss prycha.</span><br />
<span style="font-family: inherit;">-Taktyka, Charlie, taktyka-mruczy, mrużąc oczy na mojego współtrybuta. Wyglądają, jak kłócący się, nastoletni bracia.</span><br />
<span style="font-family: inherit;"> Nagle zastanawiam się, gdzie zniknęła Cashmere. Ostatnio widziałam ją wczoraj, kiedy wpadła do mojego pokoju i nazwała moją mamę "staruchą". Szczerze, nie żywię do niej urazy. Mama bardzo postarzała się przez tę niezidentyfikowaną chorobę. Poza tym; tata zawsze powtarzał, że trzeba wszystko wybaczać.</span><br />
<span style="font-family: inherit;">-A ty, Daphne?-moje rozmyślania przerywa Gloss, który zwraca się do mnie pytającym tonem.</span><br />
<span style="font-family: inherit;">-Tak?-Poprawiam się nerwowo na krześle, zaciskając pod stołem ręce w pięści.</span><br />
<span style="font-family: inherit;">-Masz jakiś plan w związku z areną?-Cała momentalnie się spinam. Przypominam sobie wszystkie słowa Charliego, kiedy mi groził. Oczy mnie pieką. Nie będę płakać, nie będę płakać...</span><br />
<span style="font-family: inherit;"> Spuszczam głowę, nie mając pojęcia do odpowiedzieć. Przecież Gloss dobrze wie, że Charlie chce mnie zabić.</span><br />
<span style="font-family: inherit;">-Ona pewnie zaszyje się w lesie ze strachu i zje trujące jagody albo zostanie zabita przy rogu, bo dopadnę ją wcześniej, albo...</span><br />
<span style="font-family: inherit;">-Daj jej spokój-Gloss przerywa monolog Charliego, a jego oczy ciskają w trybuta piorunami.</span><br />
<span style="font-family: inherit;">-Zakochałeś się, czy co!?-wrzeszczy Gold.-Przecież to istna ciamajda! Ona nic nie potrafi! A o wyglądzie już nie wspomnę!-Pociąga łyk z kubka wypełnionego gorącą czekoladą. Nie powiedział nic nowego, ale powieki i tak mocno mnie zapiekły. Pocieram szybko oczy i zastanawiam się jak Charlie umie z rozwścieczonego nastolatka, zmienić się w ciągu sekundy w oazę spokoju.</span><br />
<span style="font-family: inherit;"> Gloss całkowicie go ignoruje i podchodzi do okna, przez które wygląda na zewnątrz. Nagle w pociągu robi się ciemno. Mam wrażenie,że pochłonęła nas czarna dziura. Rozglądam się nerwowo, trzęsąc z przerażenia. Boję się przecież ciemności.</span><br />
<span style="font-family: inherit;"> Moja panika nie trwa jednak długo, bo chwilę później do pociągu znowu wlewa się światło. Słychać krzyki, brawa i wiwaty.</span><br />
<span style="font-family: inherit;">-Jesteśmy-oznajmia Tanner.-Machajcie, uśmiechajcie się, zwłaszcza ty, Daphne. Trochę zaangażowania, zrób to dla mnie.-Kiwam posłusznie głową, a Charlie przedrzeźnia Gloss'a, korzystając z tego, że mentor stoi do niego tyłem.</span><br />
<span style="font-family: inherit;"> Tak naprawdę to liczę się z tym, że moje ciało odmówi mi posłuszeństwa i z entuzjastycznego machania i uśmiechania nie wyjdzie nic. Możliwe też, że rozbeczę się w centrum tego całego zamieszania.</span><br />
<span style="font-family: inherit;"> O ile dobrze pamiętam, czeka nas teraz pobyt w Centrum Odnowy. Zazwyczaj dzieci z pierwszego dystryktu czekała bardzo niewielka przemiana, ponieważ są zawsze zadbane i piękne. Cóż, jeżeli o mnie chodzi, to domyślam się, że wymienią mnie na kogoś innego, a tego nie chciałam. Swoją drogą,nie wiem po co to wszystko, skoro zaraz potem umrę...</span><br />
<span style="font-family: inherit;"> Pociąg staje. Ludzie dobijają się do nas, walą w drzwi pięściami. Ze strachem wymalowanym na twarzy spoglądam na Gloss'a, a ten tylko uśmiecha się zachęcająco. Rzucam okiem na drzwi. Nie wiem, czy mam podejść, je otworzyć, czy czekać, aż same się otworzą albo może ktoś...</span><br />
<span style="font-family: inherit;"> Charlie Gold ubiega moje plany, wciska jakiś przycisk, po czym wrota ukazują nam zebrany tłum, który na nasz widok dostaje kompletnego szału. Młode kapitolinki patrzą na mojego współtrybuta z podnieceniem i wyciągają ręce, by chociaż raz go dotknąć. Na mnie niemalże nikt nie zwraca uwagi. Parę osób krzyczy moje imię, to wszystko. Udaje mi się bez zbędnych kolizji przejść do pojazdu, eskortującego nas do Centrum Odnowy. Na miejscu czekam chwilę na Charliego. Jego wielbicielki nie chciały go wypuścić, mało brakowało, a do akcji wkroczyłby nasz mentor.</span><br />
<span style="font-family: inherit;"> Znikąd zjawia się także Cashmere. Ubrana w długą, wiśniową sukienkę, prezentuje się naprawdę fenomenalnie. Patrzę z grymasem na białą, brudną i znoszoną szmatkę, którą mam na sobie. Jest bardzo stara, chodzę w niej niemalże na każdą uroczystość. Gniotę moje odzienie w rękach, drąc jeszcze bardziej. Boję się spojrzeć na siedzącego obok Gold'a i sprowokować go do dokuczania mi. Mam nadzieję, że szybko dojedziemy na miejsce. </span><br />
<span style="font-family: inherit;"> Tak też się dzieje. Niedużą chwilę później stoimy już pod wielkim budynkiem w którym mieści się Centrum Odnowy. Stresuję się, przygryzam wargę i z chęcią zabrałabym się za obgryzanie paznokci, gdyby nie kamery obecne na miejscu. Patrzę przed siebie z piekącymi niemiłosiernie oczami, zapewne od ciągłego płaczu. Charlie miał rację, powinnam przestać ciągle beczeć. </span><br />
<span style="font-family: inherit;"> Ktoś we mnie wpada, ląduję na podłodze, ku radości fotoreporterów i kamerzystów, których uwaga momentalnie skupia się na mnie. Nowe zasoby łez wzbierają się w moich oczach, a mój współtrybut ryczy ze śmiechu. Inna osoba pomaga mi wstać.</span><br />
<span style="font-family: inherit;">-Ma kontuzję-słyszę z ust mojego wybawcy, jak się okazuje-Gloss'a, który mówi coś do jednego z mikrofonów podstawionych pod jego twarz. Bierze mnie na ręce i zanosi do znajdującego się przed nami budynku. </span><br />
<span style="font-family: inherit;"> Gdy tylko przekraczamy wysoki próg, od razu w naszą stronę biegnie grupa kapitolińczyków. Wszyscy są ubrani bardzo pstrokato, dobrane przez nich kolory bardzo się ze sobą gryzą. </span><br />
<span style="font-family: inherit;">-Daphne, to jest Mia, Noah, Samara, pomocnicy twojego głównego stylisty, którym jest...</span><br />
<span style="font-family: inherit;">-Santiago, we własnej osobie!-Nagle u naszego boku pojawia się jeszcze jeden, dziwnie wystrojony człowiek, zapewne z Kapitolu. Jego różowe włosy są krótko przystrzyżone, trupio blada skóra wymalowana różem na policzkach, bardzo chuda sylwetka odziana w fioletowy dywan, a na nogach buty, zakładam, że co najmniej dwa rozmiary za duże. Wyglądają śmiesznie w porównaniu do anorektycznej, drobnej reszty. </span><br />
<span style="font-family: inherit;">-Santiago da Palestrina, madame, twój nowy stylista!-kapitolinczyk kłania się, po czym całuje moją rękę pozostawiając na niej ślad z różowego błyszczyka. Nie powinnam być zdziwiona, w końcu w moim dystrykcie chłopaki używają ochronnych błyszczyków, zwłaszcza w zimie, ale jednak jarzący odcień i truskawkowy zapach wprawiają mnie w nieme zdumienie. </span><br />
<span style="font-family: inherit;">-Macie z niej zrobić łabędzia, ma błyszczeć, rozumiecie?-mruczy groźnie Gloss, spoglądając na ekipę przygotowawczą. Stawia mnie na ziemi i na odchodne dodaje:</span><br />
<span style="font-family: inherit;">-Upozorujcie jakiś uraz, najlepiej kostki. Zabandażujcie ją, czy coś... Jest dość wysoka, nie potrzebuje kolosalnych obcasów. I te okulary...Usuńcie je-mówi, po czym odchodzi, zostawiając przerażoną mnie w towarzystwie wyglądających jak klauny ludzi...</span><br />
<br />
<span style="font-family: inherit;"> Mama zawsze powtarzała, żebym nie oceniała ludzi po wyglądzie. Twierdziła, że przez ten nawyk może mnie owinąć bardzo wiele, ciekawych znajomości. Jak zwykle miała rację, a przynajmniej co do niektórych. </span><br />
<span style="font-family: inherit;">-Mia, wykąp ją jeszcze raz-sapie wykończony Santiago, ocierając niby spocone czoło w geście udręki. Przez cały czas, kiedy ekipa usuwała zbędne włosy z wszystkich zakamarków mojego ciała, podczas błotnych maseczek, śmierdzących kąpieli i paplaniu mnie w mnóstwie innych specyfików, cały czas powtarzał, że w ciągu całego swojego życia nie miał jeszcze tak trudnego do przygotowania trybuta. Korciło mnie, żeby napomknąć, że przecież i tak szybko umrę, ale nie chciałam robić mu przykrości. Tak się starał. Nawet zniszczył moje okulary. Zamiast tego, wpakował mi do oczu jakieś szkiełka. Tak, szkła kontaktowe. Tak chyba je nazwał. O dziwo, widzę równie dobrze, co z okularami. </span><br />
<span style="font-family: inherit;"> Wszyscy poruszają się w niesamowicie szybkim tempie, tak, że ani się nie oglądam, a stoję już gotowa przed wielkim, białym lustrem i zmęczonym spojrzeniem oceniam swoje odbicie. Czuję się jakoś dziwnie. Jak nie ja. </span><br />
<span style="font-family: inherit;"> Moje zwykle nieokiełzane włosy, są ułożone i gładko spływają po ramionach, gdzieniegdzie powpinane są sztuczne pasemka upstrzone w pióra. Biała, pierzasta, ale delikatna sukienka okala moje ciało, na nogach mam białe pantofelki. Mało tego. Do pleców jakimś cudem dopięli mi wielkie skrzydła. Czuję się jakbym fruwała po niebie. Jak anioł.</span><br />
<span style="font-family: inherit;">-Jak ci się podoba, mademoiselle?-pyta Mia, uśmiechając się przyjaźnie. Ma około dwadzieścia lat, żółte włosy, mleczną cerę, krwistoczerwone usta i jest ubrana w zielony kombinezon, podkreślający jej zgrabną sylwetkę. To właśnie z nią złapałam najlepszy kontakt.</span><br />
<span style="font-family: inherit;">-Ty się jeszcze pytasz! Phi! Mało mnie obchodzi, co ona o tym sądzi, włożyłem w to tyle pracy! Moje biedne, złote ręce chyba nigdy nie odpoczną od tego wysiłku!-lamentuje Santiago. Ja cały czas podziwiam postać zerkającą na mnie z lustra. Uśmiecham się. Chyba pierwszy raz od naprawdę dawna. W gruncie rzeczy cieszę się, że przez te kilka dni przed śmiercią będę tak wyglądać. <i>Umrę piękna.</i></span><br />
<span style="font-family: inherit;"> Ekipa wypycha mnie z pokoju przygotowań i wraz z Santiago da Palestrina podążam windą na sam dół budynku, gdzie czekają już na nas wystrojone adekwatnie do strojów rydwany. Dopiero teraz zwracam uwagę, jaka jestem obolała po tych wszystkich wymagających, upiększających zabiegach. Oczywiście zgodnie z radą Glossa, moją kostkę przyozdabia bandaż. Niby dla niepoznaki. Wątpię jednak, żeby to on był przyczyną mojego złego samopoczucia. </span><br />
<span style="font-family: inherit;"> Idziemy przez salę w stronę czekających mentorów pierwszego dystryktu oraz Charlie'go. Kręci mi się w głowie i prawie upadam, Santiago coś krzyczy, ale nie docierają do mnie jego słowa. Widzę tylko rozmazaną, przerażoną twarz stylisty, kiedy spadam w czyjeś ramiona. Mroczki przed oczami powoli ustępują, pole widzenia wraca do normy. Nie chcę wstawać, dobrze mi w silnych, ciepłych ramionach mojego wybawcy. Spoglądam w górę i moje serce na chwilę zamiera. Blond włosy i zielone oczy. <i>Atletycznie zbudowany chłopak z drugiego dystryktu. </i>To on. O matko!</span><br />
<br />
<br />
<b>No i właściwa akcja rozpoczęta. Obiecałam sobie na świętach, że naprawdę dokończę tego bloga i zrobię to, chociażby nie wiem co! Nawet, jeśli nauczyciele będą mnie tępili i nie będę miała na nic czasu. Dokończę i kropka. I podkręcę tempo.</b><br />
<b>Jeszcze raz PRZEPRASZAM! :(</b><br />
<br /></div>
Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/07272084202564457559noreply@blogger.com6tag:blogger.com,1999:blog-7789927845844086413.post-40614684801088956412014-09-30T12:48:00.001-07:002014-12-15T08:10:55.547-08:00Rozdział 2 "Ja chcę żyć!"<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
<br />
<i>-Gra rozpoczęta, skarbie.</i><br />
<br />
<b><span style="font-size: x-large;"><i>B</i></span></b>rawa. Oklaski. Gwizdy i śmiechy. I nagle wszystko zlewa się ze sobą, zlepia w jeden szum. Brakuje mi powietrza. Nie mogę oddychać. Ktoś chwyta mnie za rękę, gwałtownie odwraca i ciągnie za sobą. Chyba wchodzimy do jakiegoś pomieszczenia, robi się chłodnawo. Nie rozpoznaję kształtów. Wszystko jest jedną, wielką, mokrą plamą. Czarne mrówki wchodzą mi do oczu. Wpadam w panikę. Szarpię się, piszczę z przerażenia. Nie mija sekunda, a oślepiona, bezsilna i obezwładniona dotykam ciałem zimnej posadzki. Mdleję.<br />
<br />
Przewracam się na drugi bok. Miękka pościel otula moje ciało. Uśmiecham się delikatnie na stan błogiego spokoju, który mnie ogarnia.<br />
Otwieram oczy. Nie widzę nic. Sięgam po okulary, które powinny leżeć na stoliku obok łóżka, ale natrafiam na pustą przestrzeń. Po omacku badam przestrzeń w okół mnie. To na pewno nie mój pokój. Czy ja w ogóle jestem we własnym domu?<br />
-No proszę, księżniczka wstała.-Gwałtownie odwracam głowę do źródła dźwięku. Anielska twarz okalana ciemną czupryną i przyozdobiona zawadiackim uśmiechem urządza mi powitanie poduszką, która leci w moim kierunku. Charlie. Co on tu robi?<br />
-Cashmere kazała mi cię pilnować.-Co? Jaka Cashmere?<br />
I nagle wszystkie wspomnienia atakują moją pulsującą bólem głowę. Dożynki. Ja. Śmierć. Charlie. To nie był sen. To wszystko dzieje się naprawdę.<br />
-Nawet nie wiem po co. Nikomu nie było by szkoda takiego Brzydkiego Kaczątka jak ty-uśmiecha się jeszcze szerzej, zadowolony ze swojego dowcipu. Przygryzam wargę zdenerwowana i rozglądam się po pokoju mrużąc oczy w poszukiwaniu okularów. Nagle przypominam sobie, że przecież zleciały mi z nosa, kiedy Toran Fox zaciągała mnie na scenę. Jestem przecież trybutką - Daphne Royals.<br />
-Tego szukasz?-Nieco przesuwam się w jego kierunku i mogę dostrzec w jego rozmazanych dłoniach moją zgubę. Ale skąd on je ma? Głośno przełykam ślinę.<br />
-Jesteś beznadziejną fajtłapą. Miałaś szczęście, że Gloss je zabrał. I tak zginiesz pod rogiem. Czy będziesz ślepa,czy nie. A wiesz dlaczego? Bo to ja cię zabiję.<br />
Po tych słowach rzuca we mnie szkiełkami i wychodzi z mojego pokoju. Moja klatka piersiowa coraz szybciej podnosi się i opada. Trzęsącymi się rękoma zakładam okulary na nos. Dlaczego on mnie tak nienawidzi? Czy ja mu kiedykolwiek zrobiłam coś złego?<br />
Chwilkę później, kiedy nadal znajduję się w pozycji przerażonego psa, zbitego z tropu rozlega się pukanie do drzwi i do pomieszczenia wchodzi moja mentorka-Cashmere. Jej widok zapiera dech w piersiach. Idealnie wyrzeźbione ciało podkreślone opinającą, granatową sukienką, rozpuszczone długie blond kręcone włosy opadające kaskadą na ramiona, owalna twarz, kości policzkowe podkreślone różem i wielkie niebieskie oczy upstrzone srebrnym brokatem. Jest naprawdę piękna.<br />
-Przespałaś pożegnanie-odzywa się pretensjonalnym tonem stając na środku pokoju. O nie. Mama na pewno się zamartwia co się ze mną stało, że nie mogła się ze mną nawet pożegnać. Mało tego; kto teraz się nią zaopiekuje?! Przecież ona beze mnie nie podniesie się z łóżka.<br />
-Czy mama...przyszła żeby się ze mną pożegnać?-Pytam, a mój głos niebezpiecznie drży.<br />
-Była jakaś stara kobieta u schyłku życia na wózku i wpadła w istną histerię na wieść, że się nie pożegna. Zaczęła piszczeć, beczeć i wierzgać. Zabrała ją jakaś inna starucha. Na szczęście. Czuć było biedotą-blondynka wywraca oczami.-Nie ważne. Przyszłam ci powiedzieć, że kolacja gotowa-mówi lekceważącym tonem i z gracją wychodzi z pokoju.<br />
Wpatruję się w milczeniu na drzwi za którymi zniknęła. Ze zdenerwowania biorę do ust palca i zaczynam obgryzać skórki dookoła paznokcia. Moja matka została sama, bez opieki w domu. Nawet nie zdążyłam jej powiedzieć jak bardzo ją kocham. Charlie chce mnie zabić. Nie boję się. Ja jestem przerażona.<br />
Nie wiem ile czasu siedzę, patrząc na drzwi i obgryzając paznokcie, ale po jakimś czasie zasypiam. Znowu.<br />
<br />
Budzi mnie pukanie do drzwi. Podskakuję w miejscu i opatulam się kołdrą.<br />
-Proszę?-Mój piskliwy głos przypomina krzyk cielaka, kiedy woła matkę.<br />
Poprawiam na nosie okulary, kiedy do pokoju wchodzi jakiś mężczyzna. Na oko ma jakieś dwadzieścia kilka lat i wydaje się dziwnie znajomy. Jest podobny do Cashmere... Mrużę oczy. Kto to jest?<br />
Nagle przystaje, cofa się i podnosi ręce w geście poddania. Usta rozciągają mu się w uśmiechu, a oczy wyrażają szczere rozbawienie.<br />
-Nic ci nie zrobię, spokojnie.<br />
-Słucham?-Pytam nie do końca rozumiejąc o co mu chodzi.<br />
-Mrużysz oczy jakbyś miała mnie za seryjnego mordercę-śmieje się, potem nagle sztywnieje.-W sumie to masz rację-milczy.<br />
Rozpoznaję w nim Glossa Tannera i pojmuję aluzję. Pozabijał ponad połowę osób na arenie. Seryjny morderca. Nie pomyliłabym się. Gdybym faktycznie to miała na myśli.<br />
-N-nie to chciałam powiedzieć-mówię zmieszana, zaraz potem dokonuję zmiany tematu:<br />
-Dziękuję za okulary.<br />
-Nie ma sprawy. W Kapitolu nie będą ci już potrzebne.-Marszczę brwi. Jak to nie będą mi już potrzebne? Gloss chyba nie rozumie, że bez okularów nie widzę. Prawie nic. Jeżeli na arenie będę ślepa...I tak jestem martwa. Charlie już tego dopilnuje.<br />
Głośno przełykam ślinę.<br />
-Masz zamiar coś zjeść? Kolacja już dawno się skończyła.-Gloss podchodzi i siada obok mnie na łóżku. Czuję się przy nim taka mała,drobna i bezsilna.<br />
-Nie jestem głodna.-Wypowiadając te słowa uświadamiam sobie jak bardzo mijają się z prawdą. Umieram z głodu. Burczenie w brzuchu przybiera na sile i mogę się założyć, że Tanner je słyszy. Nie jadłam dzisiaj kompletnie nic. Dom był wyczyszczony z jedzenia, kiedy szłyśmy na dożynki. Chwila...ale co zje mama?<br />
Zamyślona nie zdaję sobie sprawy, że Gloss podnosi mnie i zanosi do jadalni. Za oknami ciemno. W pociągu palą się światła, kiedy mężczyzna nakłada mi na talerz stos chleba, ciastek i owoców i sadza obok Charliego na kanapie.<br />
Ceasar Flickerman wygląda jak wielka włochata pomarańczowa kula. Ciekawa jestem czy futro, które ubrał jest prawdziwe...<br />
Spoglądam na zapełniony talerz, niepewnie biorę do ręki kromkę chleba i powoli przeżuwam. Mam wrażenie, że jeden gwałtowniejszy ruch, a cały posiłek wyparuje mi z talerza.<br />
-Wystrój dystryktu pierwszego zapiera dech w piersiach!-krzyczy Flickerman. Spoglądam na ekran plazmy i dostrzegam wymachującą rękami Toran, która wyczytuje właśnie moje imię z kartki.<br />
Automatycznie spinam się i mój oddech niebezpiecznie przyspiesza. Czuję takie dziwne kłucie w brzuchu.<br />
Śmiechy, gwizdy powracają ze zdwojoną siłą. Oni mnie nienawidzą. Wysłali mnie na śmierć. Nawet Kate, która przygotowywała się do tych dożynek od kilku lat i miała się zgłosić, tego nie zrobiła. To było przecież pewne! Nawet nie wiem kiedy z moich oczu wydostają się łzy.<br />
-Czego beczysz?-Jęczy Charlie, kiedy podciągam nosem.<br />
-Charlie!-ostrzega chłopaka Gloss.-Nie dokuczaj jej.<br />
-Ja nic nie robię! To ona histeryzuje, bez przerwy beczy albo śpi. Zresztą nie ważne, przecież i tak nie ma szans.-Gold wzrusza ramionami i obdarza mnie tryumfującym uśmiechem.<br />
-A skąd taka pewność?-pyta mentor.<br />
-Ty chyba nie widziałeś jej w akcji-parska Charlie i zaśmiewając się kontynuuje oglądanie powtórki dożynek.<br />
Podczas tej krótkiej wymiany zdań podciągam cicho nosem, przeżuwając kromkę chleba. Ciekawe co on chce ze mną zrobić. Mam nadzieję, że nie poćwiartuje mnie na kawałki. To będzie bardzo bolało. Nie boję się śmierci. Nie bardziej niż bólu. To perspektywa tego, że śmierć na arenie boli, tak bardzo mnie przeraża.<br />
Oddycham ciężko i kieruję swój wzrok na telewizor.<br />
Dystrykt drugi. Atletycznie zbudowany chłopak. Wygląda jak żywy posąg Apolla. Jeżeli nie Charlie, to na pewno on mnie zabije. Może jeśli grzecznie poproszę to...to zrobi to jakoś...bezboleśnie.<br />
Ale ta twarz...nie wygląda jak morderca. Raczej jak model z okładki popularnego magazynu. Może jak wygra to nim właśnie zostanie.<br />
Dziewczyna jest piękna. Długie, brązowe fale spływają po jej smukłych ramionach, sięgając pleców. Twarz jak u lalki barbie. Ukradkiem spogląda na swojego towarzysza, a kiedy biorą się za ręce i unoszą je do góry w geście jedności w jej oczach błyszczą iskierki radości.<br />
Chciałabym być na jej miejscu. Jest idealna.<br />
Trzeci dystrykt nie wyróżnia się niczym szczególnym. Ot przerażona dwójka nastolatków, nieco podobnych do mnie. Za to, kiedy na ekranie pojawia się trybutka z czwórki, wydaję z siebie zduszone piśnięcie. Przez chwilę mam wrażenie, że zobaczyłam na ekranie Symphony Fairbanks. Allyse-bo to imię trybutki wygląda jak jej istna kopia. Ciemne włosy, oczy, miodowa karnacja, pełne usta i... Niemal wszystko przypomina Symphony. Dostaję takiego ataku paniki, że wypuszczam z ręki talerz, który ląduje na podłodze i biegnę do swojego pokoju. Chcę do mamy! Chcę by było jak dawniej; ja, mama i tata-kochająca się, szczęśliwa rodzina. Chcę by żył!<br />
Ja CHCĘ żyć!<br />
<br />
Wybaczcie za taką długą nieobecność. Uroczyście powracam i cóż...mam nadzieję, że ktoś tutaj jeszcze jest. :/<br />
Zapraszam na wattpad!: <a href="http://www.wattpad.com/story/24410898-safe-and-sound">http://www.wattpad.com/story/24410898-safe-and-sound</a><br />
<br />
<br />Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/07272084202564457559noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-7789927845844086413.post-8312701009549732222014-06-01T10:44:00.000-07:002015-04-02T09:50:08.047-07:00Rozdział 1 "Gra rozpoczęta, skarbie."<span style="font-size: x-large;"> A</span>uć!-wrzeszczę sama do siebie wyplątując z moich splątanych włosów szczotkę. Zrezygnowana związuję je w koński ogon i przypatruję się swojemu odbiciu. Sieroctwo...<br />
-Daphne!<br />
Kiedy do moich uszu dobiega krzyk od razu biegnę do jego źródła. Mama.<br />
-Kochanie...Słyszałam dzwony. Musimy już iść.-W oczach zbierają mi się łzy, kiedy widzę z jakim trudem przychodzi jej mówienie.<br />
W kącie pomalowanego na czerwono pokoju stoi wózek inwalidzki którym przemieszcza się moja rodzicielka. Oczywiście ja jestem czymś w rodzaju silnika napędzającego ten wózek, ale nie narzekam. Przewożę go więc, aby był jak najbliżej łóżka chorej kobiety i z niewielkim trudem sadzam na niego matkę. Dużo schudła przez tę chorobę, która męczy ją już dobre półtorej roku.<br />
Popycham wózek do drzwi wyjściowych z domu prze których znajduje się wieszak na swetry i zakładam matce jeden z nich po czym wyprowadzam ją na jedną z tłocznych ulic dystryktu pierwszego.<br />
Powoli przemieszczając się na główny plac mijamy wiele domostw. Nigdy nie obchodziło mnie jak żyją inni ludzie, gdzie mieszkają. Ja miałam dobrze. Ale to co dobre przecież zawsze się kończy.<br />
Mój wzrok przykuwa wielki, niebieski dom. Zdecydowanie największy w całym dystrykcie. Tata zawsze powtarzał, że wybrał ten kolor, ponieważ przypominał mu moje oczy. Teraz patrzę na "swoje oczy", które stoją puste, osamotnione, zniszczone... A pomyśleć, że jeszcze rok temu ten dom tętnił życiem i nadal by tętnił...nie musiałybyśmy z matką go sprzedawać, gdyby ojciec nie wyjechał. Albo chociaż gdyby wrócił. Żywy.<br />
Wtaczamy się na główny plac. Pałac Sprawiedliwości prezentuje się dzisiaj jeszcze piękniej niż zazwyczaj. Ozdobiony kwiatami mieni się w słońcu zapierając dech w piersiach. Podchodzę z mamą do miejsc dla dorosłych i zostawiam ją pod opieką jej starej przyjaciółki-Freemy.Siwowłosa już kobieta przejmuje stery nad wózkiem pozdrawiając mnie delikatnym uśmiechem. Również się uśmiecham i ruszam załatwić to co należy do mnie.<br />
Staję w kolejce do spisu. Znudzona tupię nogą w miejscu i poprawiam na nosie potłuczone okulary. To przez tego idiotę-Charliego, widzę teraz w kawałkach. Krzywię się na wspomnienie wydarzeń z przed dwóch dni. Jakbym kiedyś wiedziała co będzie teraz, to nigdy, przenigdy bym nie została jego dziewczyną.<br />
Z rozmyślań wyrywa mnie czyjś chrapliwy głos. Potrząsam głową i orientuję się, że jestem pierwsza w kolejce. Podaję jakiejś rudej kobiecie dłoń, ona nakłuwa mi palec i odbija wypływającą z rany krew pod imieniem i nazwiskiem, Daphne Royals. Jak co roku. To przecież dożynki.<br />
Udaję się do swojej grupy wiekowej. Nie boję się dożynek. To pierwszy dystrykt, tu zawsze znajdzie się ktoś, kto zgłosi się na trybuta.<br />
Oglądam się przez ramie na miejsce pobytu rodzicielki. Nasze spojrzenia się spotykają. Dziwię się, dlaczego we wzroku matki wyraźnie dostrzegam panikę.<br />
-Witam pierwszy dystrykt!<br />
Toran Fox tanecznym krokiem wkracza na scenę i obdarza publiczność śnieżnobiałym uśmiechem. Wygląda...jak zawsze; turkusowe włosy związane w dwie kitki na czubku głowy, różowa sukienka, tęczowe buty, żółta bransoleta z symbolem pierwszego dystryktu... Cóż...Wygląda dość kolorowo.<br />
-Dzisiaj jak się domyślacie rozpoczynamy siedemdziesiąte pierwsze "Głodowe Igrzyska"!-Rozlegają się oklaski i gwizdy radosnego tłumu.<br />
-Zanim jednak zaczniemy coroczne dożynki chciałabym powitać najważniejszych gości. W tym roku mentorami zostają Cashmere i Gloss Tanner! Sześćdziesiąte trzecie oraz sześćdziesiąte czwarte Igrzyska należały do nich! Oto rodzeństwo, które pokazało, że można dwa lata z rzędu przynieść swojemu dystryktowi chwałę!-Znowu wrzawa, podczas której na scenę wchodzi rodzeństwo Tanner. Niska, blond włosa kobieta oraz średniej wielkości, muskularnej budowy mężczyzna. Machają publiczności i siadają na obite czerwoną poduchą drewniane krzesła.<br />
Kiedy brawa cichną, Toran kontynuuje przemowę.<br />
-Ten rok był dla was wyjątkowo trudny i nieciekawy. Straciliście burmistrza. Pan Royals był wyjątkowym człowiekiem-kiedy kobieta wypowiada te słowa głowy wszystkich wędrują w moją stronę. Jedne są wykrzywione w szyderczym uśmiechu, a inne..bez wyrazu. Zaciskam dłonie w pięści. Mój ojciec był cudownym człowiekiem. Muszę o tym pamiętać.<br />
-Kiedy dwa miesiące temu przywieziono go w trumnie...Na pewno nie byliście zachwyceni.-<i>Oddychaj Daphne, oddychaj. Nie rozpłaczesz się.</i><br />
-Wiemy, że oficjalne wybory jeszcze się nie odbyły, ale tymczasowo pan Fairbanks obejmie funkcję burmistrza! Zapraszamy na scenę!<br />
W moim gardle wyrasta nagle jakaś gula, której nie potrafię przełknąć. Serce wali, tak, że niemal mogę je usłyszeć, a po skroniach ciekną pierwsze krople potu. Nie chcę wspominać. Nie chcę. Skupiam się na teraźniejszości.<br />
Ted Fairbanks wchodzi na scenę rozkoszując się chwilami wytchnienia pod baldachimem przymocowanym nad sceną, chroniącym od parzącego słońca.<br />
-Witam wszystkich bardzo serdecznie w tym szczególnym dniu, który nas wszystkich łączy. Łączy nas i zbiera w tym, jednym miejscu. Dzisiaj wylosowana zostanie dwójka trybutów z naszego dystryktu, aby stanąć do walki ku chwale. Chwale naszego dystryktu. Chwale Kapitolu. Chwale Panem. Nie przynieście nam wstydu. Niech los wam sprzyja.-Oklaski. Burza oklasków.<br />
Następnie, jak co roku, puszczają nam jakiś film, historię powstania Igrzysk.<br />
-Zapewne wszyscy z tu obecnych słyszeli o Mrocznych Dniach, kiedy to trzynaście dystryktów zbuntowało się przeciwko swojej stolicy, która je żywiła i pozwalała żyć. Przewaga dystryktów nie trwała jednak długo. Kiedy trzynasty został zmieciony z powierzchni ziemi pozostała dwunastka wyraźnie osłabła. Ostatecznie Kapitol zwyciężył i na pamiątkę buntu wymyślił "Głodowe Igrzyska". Co roku w porze letniej każdy dystrykt składa daninę w postaci młodej kobiety i mężczyzny w wieku od dwunastu do osiemnastu lat, aby wzięli udział w walce na śmierć i życie. Z dwudziestu czterech osób wyjdzie żywo tylko jedna, która będzie świadectwem dobroci i hojności Kapitolu...<br />
Mam wrażenie, że ktoś mnie obserwuje. Rozglądam się nerwowo i napotykam spojrzeniem niebezpiecznie lśniące, brązowe tęczówki Charliego. Uśmiecha się złośliwie, wywraca oczami i kieruje wzrok na scenę, gdzie Toran Fox przejmuje głos.<br />
-Cudowne!-piszczy. Wszyscy biją brawo, słychać okrzyki aprobaty i radości. Nie wiem co sądzić o tej całej niebezpiecznej propagandzie. Dwadzieścia trzy osoby ginie w imię czego? Chwały? Potęgi? A może za karę? To jeszcze dzieci. Oczywiście w pierwszym dystrykcie moje spostrzeżenia uznano by za herezje. Za karę pewnie z powrotem odesłano by mnie do szóstki.<br />
-Rozpoczynamy losowanie!<br />
Toran Fox klaskając w dłonie schodzi na prawą stronę sceny, gdzie ustawiono wielką przezroczystą kulę w której znajdują się nazwiska młodych dziewcząt z pierwszego dystryktu. Zanurza rękę w stercie kolorowego papieru i z samego dna wydobywa małą karteczkę na której widnieje imię i nazwisko przyszłej trybutki. Podchodzi do mównicy, odchrząka i czyta:<br />
-Daphne Royals!<br />
Kiedy orientuję się, że wypowiedziała moje imię i nazwisko ogarnia mnie panika. Z nadzieją nasłuchuję, czy ktoś przypadkiem nie zamierza się zgłosić, ale panuje cisza jak makiem zasiał.<br />
-Royals! Córka byłego burmistrza! Cóż za emocje! Cudowny przypadek!- Toran wrzeszczy jak opętana machając rękami na wszystkie strony. Przypadek? Może...<br />
Głośno przełykam ślinę i niepewnie stawiam pierwszy krok ku scenie. Odprowadzają mnie ciekawskie spojrzenia tłumu. Niecierpliwa Toran zbiega z mównicy, łapie mnie za rękę i ciągnie na środek sceny. Mam pecha, po drodze gubię okulary. Bez nich nie widzę prawie nic. Mogę się założyć, że ktoś już je zdeptał...Wszyscy biją brawo i ryczą ze śmiechu. Ja na Igrzyskach... Sierota na Igrzyskach... Faktycznie. Śmieszne.<br />
-Teraz panowie!<br />
Nie widzę dokładnie, ale wydaje mi się, że kapitolinka podchodzi do lewej strony sceny na której znajduje się przezroczysta kula z karteczkami z imionami chłopców. Wyjmuje jedną z nich i rozkłada.<br />
-Zgłaszam się!-Z tłumu wyłania się...Mrużę oczy próbując dostrzec śmiałka, który zgłosił się na trybuta...zaraz...Charlie Gold?!<br />
Brunet wbiega na scenę, staje obok mnie i szepcze cicho:<br />
-Gra rozpoczęta, skarbie.<br />
<br />
Od Autorki:<br />
PRZEPRASZAM! Wiem, że zawaliłam. Następny rozdział będzie jeszcze w tym tygodniu. Słowo.<br />
Ten w połowie był napisany już jakieś trzy tygodnie temu, ale nie miałam weny, ani czasu żeby go skończyć. Mam nadzieję, że jeszcze ktoś tu jest i mi wybaczy.<br />
Biegnę nadrabiać zaległości na waszych blogach.<br />
Kocham! <3<br />
<br />Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/07272084202564457559noreply@blogger.com17tag:blogger.com,1999:blog-7789927845844086413.post-67610559195730046132014-05-01T15:12:00.001-07:002014-12-15T07:42:18.559-08:00Prolog-<span style="font-size: x-large;">W</span> tym roku, jak się zapewne domyślacie, odbędą się 71 Głodowe Igrzyska. Kto przypomni na czym one polegają?<br />
Ciemnowłosa kobieta staje na środku pomieszczenia i wodzi wzrokiem po swoich podopiecznych.<br />
Keegan Fairbanks. Moja nauczycielka historii. Przyglądam się jej i zastanawiam co robi, że mimo swoich czterdziestu dziewięciu lat nie posiada na twarzy ani jednej zmarszczki, a w kruczoczarnych włosach nie ma ani jednego siwawego. Kiedy napotyka moje spojrzenie przechodzi mnie dreszcz.<br />
-Panno Royals?<br />
Odchrząkam nerwowo, kiedy z przekąsem wypowiada moje nazwisko. A pomyśleć, że jeszcze rok temu dosłownie właziła mi do dupy.<br />
-Tak proszę pani?-pytam pozornie grzecznym tonem. Ta kobieta zawsze doprowadza mnie do granic wytrzymałości, ale boję się jej, więc nie mogę nic na to poradzić.<br />
-Zechce pani powiedzieć co obchodzimy za dwa dni?-Chłodne brązowe oczy przeszywają mnie na wylot. Nagle zapominam na czym polega najważniejsze wydarzenie w roku.<br />
-Yyy...-jąkam się. Na olśnienie ze strony kolegów nie mam co liczyć. Muszę działać sama...<br />
To święto nazywa się jakoś na "d"...<br />
-D-d-d...dożynki!-wykrzykuję zadowolona z siebie. W tej samej chwili czuję delikatny ból w skroni. Rozglądam się po klasie, widzę jak Charlie Gold posyła w moją stronę kolejną papierową kulkę, która tym razem trafia mnie w czoło. Wściekła rozmasowuję bolące miejsce. Pech, że ten burak siedzi zaledwie dwie ławki za mną.<br />
-Bardzo dobrze panno Royals!-parska pani Fairbanks.-Czy wytłumaczysz nam Daphne na czym one polegają?<br />
-Losuje się wtedy chłopaka oraz dziewczynę w wieku od dwunastu do osiemnastu lat. Wylosowani wezmą udział w bitwie, z której jedna z dwudziestu czterech osób przeżyje. Nastolatków biorących udział w tym ważnym wydarzeniu upamiętniającym bunt, który nastał przed siedemdziesięcioma jednymi laty nazywamy trybutami.<br />
-A dlaczego osób jest aż dwadzieścia cztery?-Cholera. Zgubiłam jedną z niesamowicie ważnych informacji.<br />
-Ponieważ dystryktów jest dwanaście, a każdy z nich musi wydać trybutów-bełkoczę, podpierając głowę.<br />
-Dobrze to może teraz ktoś inny.<br />
Oddycham z ulgą. Nie lubię wypowiadać się publicznie.<br />
-Proszę powiedzieć mi na czym polegają Igrzyska? Symphony może teraz ty, kochana?-No, tak. Symphony Fairbanks.<br />
Córka nauczycielki jest istnym odzwierciedleniem matki. Długie, kruczoczarne włosy, czekoladowe oczy, duże, malinowe usta, delikatna, śliczna buzia... No i tak jak jej matka-od niespełna roku obrzydza mi życie.<br />
-Trybuci zostają zamknięci na wielkiej arenie, która zostaje wybudowana specjalnie na potrzeby Igrzysk. Każdego roku jest inna.<br />
Kiedy Symphony się odzywa wszyscy nagle zaczynają interesować się tematem lekcji i kierują spojrzenia na brunetkę.<br />
-Arena może być łąką, lasem, morzem, a nawet cała obkuta lodem. Najważniejsze jest jej centrum, czyli róg obfitości w którym znajduje się pożywienie oraz broń. Róg jest strzeżony i używany najczęściej przez zawodowców, czyli trybutów czwartego, drugiego i naszego-pierwszego dystryktu. Z dwudziestu czterech osób może wyjść żywo tylko jedna. Zostanie okrzyknięta zwycięzcą, obsypana złotem i przyniesie chwałę swojemu dystryktowi...<br />
Dzwonek. Uradowana, że nie muszę już słuchać paplaniny Symphony szybko pakuję się i udaję do drzwi wyjściowych z klasy. Przekraczając próg zostaję pchnięta, odbijam się od drzwi i z impetem ląduję na podłodze gubiąc przy tym okulary. Z oddali słyszę tylko rechot Charliego Golda.<br />
<br />
Od Autorki:<br />
Witam was serdecznie na moim blogu. Może prolog nie jest jakiś mega, super ajhjdsnhv, ale nie jest chyba koszmarny. Mam nadzieję, że wszystko jest dość zrozumiałe i będziecie śledzić tą historię! Idę zabierać się na pierwszy rozdział.<br />
XOXO<br />
Becky :*<br />
<br />
<br />Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/07272084202564457559noreply@blogger.com24